WSPÓLNOTA CZERWIENI cz. 59

Dlaczego nadano oficerowi SS z Krzyżem Żelaznym z Liśćmi Dębowymi dwukrotnie Nagrodę Stalinowską i raz Order Lenina za rzeczy, które on wymyślił już przed wojną i wówczas opatentował, jak mikroskop elektronowy? Laureat nagrody państwowej ZSRR drugiego stopnia, Manfred baron von Ardenne, musiał zatem robić dla Stalina coś tak ważnego, że warto było z arystokraty, zdeklarowanego nazisty, oficjalnie zrobić bohatera ludu pracującego miast i wsi.

Von Ardenne postawił sowieckim okupantom Niemiec twarde warunki i wszystkie zostały zaakceptowane, choć może się to wydawać nieco dziwne osobom, które nadal wierzą, iż należał do nazistowskich naukowców, niepotrzebnie zabranych na niemal dekadę do ZSRR – bo przecież sowieccy genialni naukowcy sami sobie świetnie poradzili ze stworzeniem broni jądrowej. Baron zażądał, by dyktatura proletariatu znalazła mu w ZSRR ciepłe miejsce na instytut badawczy, w żadnym razie na Syberii czy równinach wokół Moskwy. Podlegające krwawemu Berii – tak samo jak badania rakietowe – sowieckie struktury potulnie zgodziły się, gdy nazista wybrał lokalizację w Suchumi, w dawnym sanatorium (dano mu do wyboru Moskwę, Krym i Gruzję).

Manfred von Ardenne. (Bundesarchiv)

27 lipca 1945 roku NKWD oficjalnie otworzyło Physikalisch-Mathematische Institut w Suchumi, opisywany kryptonimem „Instytut A” (od nazwiska dyrektora, A jak Ardenne). Dużo wcześniej, bo zaledwie dwa tygodnie po potajemnym wylocie barona von Ardenne z żoną do Moskwy, ekipa z NKWD spakowała wszystko w berlińskim instytucie naukowca (w którym on sam także mieszkał z rodziną) do 750 skrzyń, i wypełniła nimi pociąg. Do składu pociągu włączono wagony osobowe, którymi do ZSRR udała się cała rodzina Manfreda, w tym teściowie, i wszystkie osoby z jego domowej służby (!); dotarł ów pociąg do Moskwy 11 czerwca. Widać jasno, że wszystko działo się w nietypowym dla niewydolnego państwa sowieckiego błyskawicznym tempie. Nowy instytut otoczono zasiekami z drutu kolczastego, wystawiono wokół niego warty, a Niemcom wolno było opuszczać teren wyłącznie w towarzystwie enkawudzistów.

Tylko jakim Niemcom? Skąd von Ardenne wziął personel? Pochodzenie zatrudnionych w jego instytucie w Suchumi i podobnym w Agudserze (blisko Suchumi) naukowców i techników było zbliżone do tego z późniejszej operacji Osoawiachim: część pojechała na Wschód chętnie, z własnej woli, powodowana powojenną biedą bądź niechęcią do nazizmu (albo strachem przed odpowiedzialnością za jakiś w nim udział); część zabrano siłą. Ktoś oczywiście musiał kilkudziesięcioosobowej ekipie sowieckich fizyków jądrowych, plądrującej sowiecką strefę okupacyjną, podpowiedzieć, kogo zabrać.

Gustav Hertz. (Wikimedia Commons)

Do Instytutu G, drugiej placówki badań broni jądrowej oprócz Instytutu A Manfreda von Ardenne, trafił Gustav Hertz, laureat nagrody Nobla z 1925 roku. Pracował tam, z powodzeniem, nad metodami rozdzielania izotopów. To od jego nazwiska Sowieci nazwali tę tajną jednostkę badawczą – w rosyjskiej transkrypcji „Hertz” to bowiem „Gierc” – podobnie jak „Hitler” to dla Rosjanina „Gitler”. Razem z Hertzem pracował przez sześć lat jego siostrzeniec, Hardwin Jungclaussen, odnaleziony przez NKWD w jednym z obozów jenieckich na terenie ZSRR, w ramach takiej samej akcji poszukiwawczej, jaką prowadzono wobec konstruktorów lotniczych, rakietowych i specjalistów silnikowych. Z nimi współdziałał Hans Barwich, fizyk, specjalista Siemensa od detonatorów torped; wyjechał do ZSRR z własnej woli, podobnie jak von Ardenne, jeszcze w 1945 roku. Barwich, Hertz, Jungclaussen i inni, w tym Riehl, zajmowali się projektowaniem i budową kaskadowych systemów wzbogacania uranu, ale obecność wśród nich człowieka, który przez dziesięć lat wyłącznie doskonalił zapalniki torped, świadczy najlepiej, że nie tylko to robili – Barwich z Hertzem dostali Nagrodę Stalinowską za swoją pracę. Stalin raczej nie nagradzał nazistowskich naukowców za postępy w pokojowych aspektach fizyki jądrowej.

Nikolaus Riehl. (Wikimedia Commons)

Nikolaus Riehl, wynalazca świetlówki (lampy fluorescencyjnej), znał Rosję Sowiecką, bo urodził się w Rosji i spędził tam młodość. Jak wspomina jego syn, sytuacja tuż po zakończeniu działań wojennych była skrajnie zła – Riehl z rodziną znaleźli się w Turyngii, która pierwotnie znajdowała się pod okupacją amerykańską, a następnie została przejęta przez Sowietów. Miał bezcenne doświadczenia z pracy z Hahnem, przez wiele lat też pracował dla koncernu Degussa i to on odpowiadał za wytworzenie uranowych „klocków” dla nazistowskiego reaktora jądrowego w Haigerloch. Niewiele mu to doświadczenie dawało, gdy głodował wraz z rodziną. Riehl zdecydował się wyjechać do ZSRR – enkawudziści obiecali mu wygodne życie, dobre zarobki i możliwość pracy naukowej. Dla zachęty zabrano go do Moskwy, gdzie zaproszono na spektakl do Teatru Wielkiego. Jako specjaliście od kwestii wzbogacania uranu, pozwolono mu wybrać lokalizację własnego laboratorium. Riehl z rodziną i współpracownikami znalazł się w efekcie w miasteczku Elektrostal nieopodal Moskwy, gdzie z powodzeniem wszczął produkcję uranu w Zakładzie nr 12; po kilku latach Riehla i część innych specjalistów przeniesiono do Laboratorium B w Sungul za Uralem i tam włączono do pracy nad przetwarzaniem odpadów radioaktywnych. Miejsce było ogromnie ciekawe, bo oprócz Niemców i rosyjskich naukowców, wydobytych z gułagu, pracowali tam ludzie skazani za przestępstwa kryminalne.

Demontaż reaktora jądrowego w Haigerloch przez amerykańską ekipę Alsos. (Wikimedia Commons)

Podobnie jak wielu Niemców, budujących sowiecką broń jądrową, Riehl w swoich wspomnieniach upiera się, że był odizolowany od samego tworzenia broni atomowej i że tak właściwie nie brał w nim udziału. Na pewno tak było, a nagrodę Stalina, tytuł Bohatera Pracy Socjalistycznej, premie finansowe itp. dostał od sowieckiego dyktatora za to, jak ładnie mówił po rosyjsku (faktycznie mówił pięknie, albowiem po spędzeniu dzieciństwa i młodości w St. Petersburgu był dwujęzyczny).

List dziękczynny Berii i Kurczatowa do Stalina, listopad 1949, z pytaniem „dlaczego nie Riehl” w odręcznej notatce dyktatora. (Wikimedia Commons)

Z profesorem Riehlem łączy się historia, po części zabawna, po części przerażająca. Gdy powiodła się pierwsza sowiecka próba nuklearna, ludzie oficjalnie firmujący prace nad bombą A, czyli kat narodu Beria i rzekomy geniusz Kurczatow, napisali list dziękczynny do Stalina (tak to jest w kraju totalitarnym, władca nie dziękuje ludziom za ich osiągnięcia dla kraju, tylko oni muszą jego przywódcy podziękować za to, że pozwolił im żyć i pracować…). Na ich liście towarzysz Stalin, ołówkiem chemicznym, jak to miał w zwyczaju, napisał komentarz: „dlaczego nie Riehl”. Skupmy się przez moment na wymowie tej notatki. Skoro Sowieci zupełnie samodzielnie skonstruowali bombę atomową, dlaczego Stalin (a) pamiętał nazwisko konkretnego Niemca, który pracował nad tą bombą; (b) dlaczego oczekiwał po nim wdzięczności; (c) dlaczego wreszcie uważał, iż ten konkretny Niemiec był kimś istotnym?

W powtarzanych bezmyślnie przez zachodnich historyków rosyjskich wzmiankach o udziale nazistowskich specjalistów w tworzeniu sowieckiej bomby atomowej pojawiają się, typowe dla propagandy ZSRR, wewnętrzne sprzeczności. Przyjmuje się, że Niemcy wnieśli mało znaczący wkład w ten proces, że ich izolowano od znacznie bardziej zaawansowanych prac sowieckich kolegów, ale że po zakończeniu ich pracy przetrzymano przez kilka lat kwarantanny, by nie mogli złemu Zachodowi przekazać wiedzy o najnowszych sekretach ZSRR. Czego przekazać, skoro rzekomo do niczego ich nie dopuszczono? Logiczne spojrzenie na sowieckie kłamstwa w tej sprawie obnaża okruchy prawdy: bez Niemców wydarzyłoby się niewiele. Niektórzy z niemieckich specjalistów jeszcze długo po powrocie z ZSRR – zwłaszcza ci, którzy zdecydowali się na wierność NRD – podtrzymywali przekaz propagandowy z żelazną konsekwencją.

Berlin, rok 1970, posiedzenie Rady Państwa NRD. Minister Zdrowia Max Sefrin rozmawia z prof. dr Manfredem von Ardenne. (Bundesarchiv)

Baron von Ardenne pozostał w ZSRR aż do 1955 roku, a następnie przeniósł się do NRD. Formalnie bezpartyjny von Ardenne w latach 1963-1990 był posłem Izby Ludowej, czyli marionetkowego enerdowskiego pseudoparlamentu. Oficjalnie jego instytut w późniejszym okresie jego życia zajmował się metodami leczenia nowotworów, a on sam wygłaszał płomienne mowy, wychwalające zasługi bloku wschodniego w „walce o pokój” i pokojowym zastosowaniu broni jądrowej. Naukowiec, którego wpływów w Moskwie panicznie bał się sam Honecker, robił z siebie bojownika, zmagającego się ze złym, zbrojącym się Zachodem.

Erich Honecker dokonuje przeglądu odddziału Narodowej Armii Ludowej NRD w 1972 roku. (Bundesarchiv)

O pozycji byłego SS-Standartenfuhrera von Ardenne w Moskwie jeszcze w latach 80. najlepiej świadczy fakt, że w czerwcu 1987 roku spotkał się z zastępcą szefa KGB, Władimirem Kriuczkowem, w celu przedyskutowania ewentualnego odsunięcia Ericha Honeckera od władzy i wprowadzenia w NRD „socjalistycznej gospodarki rynkowej” w ramach sowieckiej pieriestrojki. Wynika z tego, że liczono się z nim bardziej niż z Honeckerem – w końcu to nie Honecker skonstruował dla ZSRR bombę atomową, przekształcając niewolnicze imperium komunizmu w światowe supermocarstwo. Przed śmiercią von Ardenne udostępnił swój dziennik, swoje notatki i swoje biuro tylko jednemu dziennikarzowi, Gerhardowi Barkleitowi, który napisał o naukowcu książkę o bardzo pozytywnej wymowie…

Wiadomo, że oprócz wymienionych powyżej grup specjalistów istniały jeszcze inne, o których działalności nie wiadomo praktycznie nic. Na przykład Sowieci zabrali do ZSRR grupę naukowców, pracujących nad budową reaktorów w ramach ośrodka badawczego w Ronneburgu, pod wodzą doktora Heinza Posego – ci ludzie nie byli darzeni szacunkiem przez resztę kolegów wysłanych do Związku Sowieckiego, ale to właśnie ich ekipa zwróciła podczas wojny uwagę Heisenbergowi, gdy pomylił się w obliczeniach, dotyczących reaktora. Dla nich stworzono Instytut W w Obnińsku. Dr. Vollmer pracował z baronem von Ardenne w Suchumi nad metodami produkcji ciężkiej wody, ale, co wynikało z sowieckiego asekuranctwa, druga grupa, kierowana przez doktora Herolda z zakładów IG Farben w Leuna, pracowała nad tym samym zagadnieniem w Moskwie – grupa ta podlegała Ministerstwu Przemysłu Chemicznego, a nie NKWD/MWD. Według archiwalnych raportów wywiadu USA i Wielkiej Brytanii w ZSRR mogło być w sumie nawet 7 grup niemieckich specjalistów nuklearnych.

Mapa kombinatu Wismut. (Wikimedia Commons)

Istnieje jeszcze jeden ciekawy aspekt prac Niemców nad sowiecką bombą atomową, mianowicie zaopatrzenie w surowce rozszczepialne. Skoro różnymi drogami ludziom Berii udało się pozyskać tylu znakomitych fachowców, jasne jest, że zdobyto także wiedzę o lokalizacjach kopalń i wspomagających je ośrodkach przemysłowych. Kopalnie uranu, wydobywające go jeszcze w latach trzydziestych, istniały na terenie sowieckiej strefy okupacyjnej, a także na zajętych przez Armię Czerwoną terenach Czechosłowacji, Bułgarii i Polski. Na terenie Turyngii i Saksonii Sowieci kontrolowali gigantyczny kombinat Wismut, który działał do 1990 roku. Powstały formalnie w 1947 roku, w 1954 został przemianowany na SDAG Wismut (Sowjetisch-Deutsche Aktiengesellschaft Wismut).

Propagandowe zdjęcie górnika SDAG Wismut z 1957 roku. (Bundesarchiv)

Odkrywca uranu, Martin Heinrich Klaproth, właśnie w jednej z kopalń tego samego regionu ustalił w 1789 roku, że znajdowany tam od stuleci ciemny, bezużyteczny minerał zawiera nowy pierwiastek; stąd też, z hałd kopalnianych, Maria i Piotr Curie pozyskiwali rad i polon. Krótko po zajęciu wschodnich Niemiec ekipy sowieckich „trofiejszczyków” znalazły w Neustadt-Giewe aż 100 ton tlenku uranu, gotowego do odbioru. Kombinat Wismut stale rozbudowywano; tak jak w przypadku innych kopalń uranu, oficjalna wersja mówi o odkryciu złóż uranu już po wojnie przez radzieckich geologów, w zaledwie kilka tygodni po zakończeniu działań wojennych. W rzeczywistości III Rzesza pozyskiwała uran z kopalń regionu już w latach 30. Rok 1947 przyniósł wydobycie 15,7 ton uranu, a 1948 już 145 ton – wszystko pojechało do ZSRR.

Dawna kopalnia Josef kompleksu w Jáchymovie. (Wikimedia Commons)

Zespół kopalń w czechosłowackim Jáchymovie zyskał wyjątkowo złą sławę, albowiem wydobycie uranu prowadzili tam więźniowie polityczni; wśród nich na przykład byli czechosłowaccy piloci bojowi RAF, weterani Bitwy o Anglię, czy tacy bohaterowie narodowi jak pilot Jan Anderle, uczestnik zawodów lotniczych Challenge 1934 (w których wystartował na polskim samolocie RWD-9) oraz wynalazca nowatorskich pojazdów jednośladowych. Zdrowie więźniów, pracujących bez żadnej ochrony ciała i dróg oddechowych, nikogo nie obchodziło.

Tablica pamiątkowa ku czci pułkownika czechosłowackiego lotnictwa, Josefa Bryksa, który w wieku 41 lat zmarł w kopalni uranu w Jáchymovie w 1957 roku. (Wikimedia Commons)

W Polsce w szczytowym okresie znajdowało się 14 kopalń, w których wydobywano uran, zresztą wyłącznie na potrzeby produkcji broni jądrowej w ZSRR. Niektóre, tak jak w Kowarach i Kletnie, można dziś zwiedzać. W Kowarach, które Sowieci najpierw nazwali „Kuźnick”, czyli niemieckim Schmiedeberg, w kopalni rudy żelaza pozyskiwano uran i rad już w 1936 roku, lecz naturalnie specjaliści sowieccy odkryli złoża na nowo. Powstał tam tajny Zakład Przemysłowy R-1 z zakładem przygotowującym koncentrat uranowy, wywożony potem do ZSRR do zakładów produkujących broń jądrową albo specjalnymi, wojskowymi pociągami „na hasło”, albo nawet samolotami transportowymi (!) z lotniska w Legnicy.

Zakłady przemysłowe R-1 w Kowarach. (Wikimedia Commons)

Do pakowania koncentratu wykorzystywano efekty pracy tego samego warsztatu, który przed 1945 rokiem produkował specjalne pojemniki dla niemieckiego programu zaopatrzenia w uran – wiem to od ostatniego żyjącego dyrektora technicznego Zakładu R-1, z którym wiele lat temu osobiście rozmawiałem. Ale jeśli ktoś nadal chce wierzyć, że Sowieci samodzielnie odkryli złoża dopiero po wojnie i że tylko przypadkowo zmusili do pozostania w kopalni niemiecką kadrę techniczną, to oczywiście może nadal w to wierzyć, tak samo jak w płaską ziemię i wróżkę Zębuszkę.

Samolot transportowy An-12 na sowieckim lotnisku w Legnicy. (Wikimedia Commons)

Wydobycie uranu na ziemiach de facto okupowanych przez Związek Sowiecki wcale nie było małe. W samym roku 1950 kopalnie na terenie NRD dostarczyły 1224 t, w Czechosłowacji 281,4 t, w Bułgarii 70,9 t i w Polsce 63,6 t. Podobnie jak proces tworzenia broni jądrowej w ZSRR, ten rzeczywisty, a nie propagandowy, tak i wydobycie uranu pozostaje w dużym stopniu tajemnicą, a nieliczne informacje są przekłamane i ubogie. Trzeba jasno powiedzieć, że i Rosji i Zachodowi na rękę jest kłamstwo o niemieckim programie budowy broni jądrowej podczas drugiej wojny światowej, ukazujące jego rzekomą słabość i niedojrzałość. Jest potrzebne Zachodowi do narracji o Projekcie Manhattan i jego sukcesie (możliwym między innemu dzięki współpracy z arcyzbrodniarzem Kammlerem, ale to inna historia), a Rosji do wmawiania wszem i wobec, że niemieccy naukowcy byli nieprzydatni tudzież niepotrzebni. Sama skala programu, w którym już w 1945 roku stworzono wielkiej rzeszy nazistowskich ekspertów nuklearnych warunki do pracy w ZSRR, świadczy o czymś zgoła przeciwnym.

cdn.

2 Comments

  1. Rosjanie może i wykorzystali Niemców, ale wcale tak naprawdę ich nie potrzebowali. Mieli bowiem na bieżąco informacje o projekcie Manhattan od swoich szpiegów. I sami się przyznawali, że przyspieszyło to pracę nad ich bombą.
    Uran zdobyli też w Berlinie (był tam magazynowany)
    Co do Heisenberga, to się po wojnie zarzekał, że celowo sabotował pracę nad bombą A.
    Co do udziału Kammlera w projekcie Manhattan – ciekawe, napiszesz coś więcej?

  2. Chętnie przeczytałbym książkę o wspólnocie czerwieni, najchętniej taką 1000-stronicową. Dziękuję za kolejny fascynujący wpis.

Leave a Reply

Your email address will not be published.


*